Telefon: +32 410 64 19    E-mail: pm05@poczta.onet.pl

Refleksja

Ksiądz Tomaš Halík w książce „Dotknij ran” (2010) pokazuje, że chrześcijanie często nie chcą pamiętać lub wręcz buntują się przeciw temu, że fundamentem ich wiary jest Krzyż  - czyli cierpienie i rany. To rany przekonały niewiernego Tomasza, że Chrystus zmartwychwstał. Współczesny świat oferuje nam „wiary” lekkie, łatwe i przyjemne, ale czy można się na nich oprzeć w trudnych chwilach? Halík zastanawia się, czy i jak zraniony Chrystus może przemówić do nas, ludzi XXI wieku. Odpowiedź na to pytanie wydaje się przynosić dzisiejsza liturgia słowa. Spotkanie ze Zmartwychwstałym Mistrzem porusza i odmienia Tomasza. Kiedy spotyka się oko w oko, już nie chce dotykać Jego ran. Patrząc na nie zrozumiał, że życie jest mocniejsze niż rany, że można żyć z ranami. Stąd daje odpowiedź: „Pan mój i Bóg mój!”.

W Jezusie spotykają się i stykają rany człowieka z ranami Boga. Bóg pokazuje, że siła Jego miłości jest „cięższa od ran”. A ta miłość nosi imię Boże miłosierdzie. W jednym z wywiadów na pytanie: „Czym dla Księdza jest Boże Miłosierdzie?” ks. Feliks Folejewski, pallotyn, zwany warszawskim apostołem Miłosierdzia Bożego, tak odpowiedział: „To jest dar, ale i zadanie. Miłosierdzie Boże to nie znaczy, że Bóg przymyka oczy na nasze grzechy i że można Go lekceważyć. Miłosierdzie Boże jest wychowywaniem do coraz większej delikatności wobec Bożej miłości. Jeśli mam świadomość, że ktoś mnie kocha, to byłbym ostatnim niewdzięcznikiem, bym jednocześnie godził w tę miłość. Ta zasada dotyczy także np. miłości małżeńskiej”. I dalej mówił: „Pamiętam, jak mój znajomy, ksiądz proboszcz Kazimierz Hamerschmidt, napisał na swoim obrazku z okazji 50-lecia kapłaństwa: Nie ma zasług, jest tylko dług spłacany Bogu i ludziom.

Pełnym objawieniem miłosierdzia Bożego jest śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Misterium paschalne ukazuje wielkość miłości Boga do człowieka, który „własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wydał”. W śmierci Chrystusa Bóg jest blisko człowieka dając siebie, aby człowiek mógł uczestniczyć w Jego życiu. Dzięki działaniu Ducha Świętego człowiek otwiera się na działanie miłosierdzia i dostrzega swoją godność, która daje mu możliwość zjednoczenia z Chrystusem, czyli świętości. Jako chrześcijanie mamy najpierw uwielbiać Boga w tajemnicy Jego nieskończonego miłosierdzia. A następnie to miłosierdzie wzywa nas do tego, byśmy – sami doświadczywszy stawali się miłosierni wobec innych przez słowo, czyn i modlitwę.

Pełen łaskawości, współczucia Bóg patrzy na każdego z nas w tę Niedzielę Miłosierdzia. On pragnie dotykać naszych ran i przemieniać je w perły, ponieważ „do końca nas umiłował” i chce, „byśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”. Ta miłość zaprasza nas, byśmy czerpali siłę do życia, do uzdrawiania ran w nieustannym powtarzaniu: „Jezu, ufam Tobie”. Dlatego też warto mieć nieustanną świadomość słów bł. ks. Michała Sopoćki, że „w zimnym i obojętnym świecie potrafią ostać się tylko serca gorące, które wśród burz i posuchy czerpią moc z ufności w Miłosierdzie Boże”.

ks. Leszek Smoliński


 

Złota myśl tygodnia

Każde ludzkie zadanie, aby osiągnęło swój cel, musi znaleźć oparcie w modlitwie.

św. Jan Paweł II

Patron tygodnia – 28 kwietnia

Błogosławiona Hanna Chrzanowska

Hanna Chrzanowska urodziła się 7 października 1902 r. w Warszawie. Podstawowe wykształcenie Hanna otrzymała w swoim domu rodzinnym, szkołę średnią ukończyła u urszulanek w Krakowie. Po zdaniu matury wraz z koleżanką zaangażowała się w niesienie pomocy żołnierzom w czasie wojny bolszewickiej. W 1922 r. podjęła studia w nowo otwartej Szkole Pielęgniarstwa w Warszawie, które ukończyła z wysoką oceną. W latach 1929-1939 redagowała miesięcznik "Pielęgniarka Polska". Po wybuchu wojny w 1939 r. przyjechała do Krakowa. Hanna nie załamała się. Zaangażowała się w działalność charytatywną w Obywatelskim Komitecie Pomocy, któremu przewodniczył  abp Adam Stefan Sapieha. Szczególną troską otaczała dzieci, w tym także dzieci żydowskie. Pod koniec wojny śpieszyła z pomocą wysiedlonym z Warszawy. Widać też, że jej życie wewnętrzne koncentrowało się przede wszystkim w Eucharystii i niesieniu pomocy bliźniemu w duchu ewangelicznym. Po zakończeniu wojny i otwarciu Uniwersyteckiej Szkoły Pielęgniarsko-Położniczej w Krakowie zaczęła pracę jako kierownik działu pielęgniarstwa społecznego i domowego. Hanna, której postawa religijna była dla nich przeszkodą, była zmuszona przejść na wcześniejszą emeryturę. Podjęła się zorganizowania opieki nad obłożnie chorymi i opuszczonymi na terenach parafii krakowskich, przy pełnej aprobacie władz kościelnych. Jako pierwsza w Polsce zaczęła organizować rekolekcje dla chorych. Dzięki ogromnej kulturze i wytrwałości w działaniu zyskiwała coraz więcej zwolenników i powszechne uznanie. Od 1966 r. cierpiała z powodu choroby nowotworowej. Choroba jednak drążyła jej organizm i doprowadziła do śmierci, która nastąpiła 29 kwietnia 1973 r. Kondukt pogrzebowy prowadził kard. Karol Wojtyła. W kazaniu kard. Wojtyła powiedział: "Dziękujemy ci, pani Hanno, że byłaś wśród nas, że byłaś taką, jaką byłaś, z tą twoją wielką prostotą, z tym wewnętrznym żarem, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z kazania na górze, zwłaszcza tego, które mówi: Błogosławieni miłosierni." 3 listopada 1998 r. otwarto jej proces beatyfikacyjny w Krakowie. Beatyfikacja nastąpiła 28 kwietnia 2018 r. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach podczas Mszy świętej, którą sprawował kard. Angelo Amato.

Opowiadanie

Kłębek wełny

Z okazji uroczystości związanych z przybyciem króla do stolicy dwór królewski hucznie świętował. W świątecznej komnacie król przyjmował dary i ofiary od poddanych. Wszystkie dary były bardzo wartościowe: bogato zdobiona broń, srebrne kielichy, drogie płótna haftowane złotem. Gdy orszak ofiarodawców już się rozrzedzał, pojawiła się wiekowa wieśniaczka. Szła w ciężkich drewniakach, utykając i wspierając się na lasce. W ciszy wyjęła z wiklinowego kosza podarunek starannie zawinięty w płótno. Rozległ się wybuch śmiechu, gdy złożyła u stóp króla kłębek białej wełny. Uzyskała ją od swoich dwóch owiec - całego jej dobytku, i uprzędła w czasie długich zimowych wieczorów. Król bez słowa pokłonił się z godnością. Gdy staruszka powoli opuszczała komnatę, odprowadzana pogardliwymi spojrzeniami, król dał znak, by rozpoczynać świętowanie. Staruszka z trudem podjęta nocną wędrówkę w kierunku swojej chaty znaj dującej się w lasach królewskich, gdzie dotychczas tolerowano jej obecność. Jednak teraz, gdy ujrzała swój dom, przestraszyła się panicznie. Chata była okrążona przez żołnierzy króla. Wokół biednego domostwa wbijano paliki i rozciągano między nimi białą wełnianą przędzę.

-Mój Boże - westchnęła ze ściśniętym sercem - mój dar obraził króla... Teraz straże aresztują mnie i wtrącą do więzienia... Gdy dostrzegł ją komendant wojska, skłonił się i uprzejmie oznajmił:

-Moja pani, na rozkaz naszego dobrego króla, ziemia, którą może otoczyć nić z waszego kłębka wełny, od tej chwili należy do was.

Obwód jej nowej posiadłości odpowiadał długości wełny w kłębku. Otrzymała tą samą miarą, z jaką obdarowała.

Wierzę w Kościół – katechezy o Domu Bożym dla nas cz. 126.

Bardzo wymowny jest też obraz Kościoła jako domu Bożego dla nas, tak ujęty przez ks. Edwarda Stańka:

Syn Boga mieszka w domu Ojca niebieskiego i przybył na ziemię, aby nas do tego domu zaprowadzić. W samym domu przygotowuje mieszkania dla nas (por. J 14,2–3). Taka jest perspektywa dla wszystkich, którzy w Jezusie rozpoznają Syna Bożego. Ten dom Ojca ma wysoki próg i wymaga wielkiej kultury ducha, zawartej w umiłowaniu prawa domu. Jezus wiedział, że dla Jego uczniów na ziemi ten próg jest za wysoki i dlatego zdecydował się zbudować swój dom na tym świecie, likwidując próg do niego. Uczynił to w Nazarecie. Mamę poprosił, aby zatroszczyła się o wszystkich, którzy do tego domu zapukają: zmęczonych, kalekich, chorych, brudnych, głodnych, bezdomnych, grzesznych… To jest Jego dom i On jest jego Gospodarzem. Chciał jednak, aby w tym domu Jego uczniowie dorastali do tego stopnia kultury ducha, jaki obowiązuje w domu Ojca niebieskiego. Ten stopień już na ziemi zaprezentowała Jego Mama. Taka jest koncepcja Kościoła ujętego w obrazie domu”[1].

W namalowanym obrazie Kościoła-domu autor bardzo wyraziście uwypukla rolę Maryi – i bardzo dobrze, bo w Kościele, naszym domu jest nam duchową Matką. Wraz z nami, od samego początku, bo już w wieczerniku z Apostołami, trwa na modlitwie. Nieustannie za nami oręduje i podpowiada nam, co mamy czynić, analogicznie jak na weselu w Kanie Galilejskiej. Dziś na trwających godach Jezusa – Boskiego Oblubieńca i Kościoła – Oblubienicy mówi dalej: „Synu nie mają już wina” – brakuje im miłości. Nam zaś podpowiada: „Uczyńcie wszystko, co wam mówi”.

Ten mariologiczny wymiar Kościoła jako domu trzeba też od razu dopełnić wskazaniem na macierzyńską rolę Ducha Świętego. Mam na myśli interpretację roli Ducha Świętego w Kościele, jaką rozwijali ojcowie syryjscy. Inaczej aniżeli w teologii zachodniej, nie mówią o zrodzeniu Kościoła z przebitego boku Chrystusa. Interpretację swą rozwijają w nawiązaniu do stworzenia Ewy z żebra Adama (Rdz 2,21–24). Jak Ewa została stworzona z żebra Adama i stała się matką życia, tak Duch jako „żebro Logosu” pochodzi z boku Nowego Adama, jest Nową Ewą i jako taki Matką nowego życia. W analogii do Ewy stawia się więc nie Maryję, lecz Chrystusowego Ducha – w Nim upatruje się Rodzicielkę dzieci Bożych. Z nasienia Chrystusa i z łona Ducha Świętego przychodzą na świat dzieci Boże, które tworzą Bożą rodzinę, Boży dom. I tak okazuje się, że w Kościele, jako Bożym domu dla nas, Duch Święty jest wprost Matką, zaś rolą Maryi jest duchowe macierzyństwo, bycie niedościgłym wzorcem dziecka Bożego, żyjącego na miarę Bożych oczekiwań.

Można też pójść po linii św. Ireneusza z Lyonu, jego wykładni przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. W Jezusie widzi on miłosiernego Samarytanina, który wzruszył się głęboko i pochylił nad leżącym w dole rodzajem ludzkim, poturbowanym przez moce ciemności. W gospodzie upatruje Kościół. Jej Gospodarzem jest Duch Święty i to On zajmuje się rekonwalescencją i powrotem rodzaju ludzkiego do pełni sił i zdrowia. To Jemu, podkreśla Ireneusz, „Pan powierzył człowieka – swoje własne dobro” (Adversus haereses III, 17, 3).

W ten sposób Kościół jawi się nam jako dom Boży i równocześnie nasz dom – wspólny dom Boga i człowieka, powstały dla naszego dobra, zbudowany i stale budowany dla nas. Trzeba go więc bardzo wartościować i dojrzale kochać! Nie można być przeciw Kościołowi czy stawać z boku, gdy się jest jego domownikiem. Trzeba stawać w obronie Kościoła, dbać o jego dobro i integralny rozwój. Jako dany nam od Boga jest nam też przez Boga zadany. I stąd trzeba go stale czynić naszym domem.

 bp Andrzej Czaja

 

[1] 2 E. Staniek, Ojcze nasz. Konstytucja Kościoła rozumianego jako dom, w: Program duszpasterski Kościoła w Polsce. Kościół domem i szkołą komunii. Rok 2011/2012: Kościół naszym domem, Poznań 2011, s. 178.

wvm7x_